W minioną sobotę podczas gali Top Rank w Tulsa (Oklahoma, Stany Zjednoczone), Jared Anderson (16-0-0) znokautował w piątej rundzie Andrii’a Rudenko (35-7-0), odnosząc szesnaste zwycięstwo w zawodowej karierze, w tym piętnaste przed czasem. Blisko 24-letni pięściarz startujący w kategorii ciężkiej (heavyweight) już na ten moment zaliczany jest do szerokiej czołówki królewskiej dywizji, jednakże aby w pełni udowodnić swoją wartość, musiałby się zmierzyć on z pięściarzem, który znajduje się obecnie na podobnym poziomie, będąc przy tym w najlepszych latach swojej kariery.
Aktywność Andersona jest imponująca. Przypomnijmy, że niespełna dwa miesiące temu, Amerykanin pewnie wygrał na punkty z byłym mistrzem świata organizacji IBF, Charlesem Martinem (29-4-1) podczas gali w rodzinnym Toledo, w stanie Ohio. Pierwotnie, Anderson miał zmierzyć się wówczas z Zhanem Kossobutskiy’m (19-1-0), jednakże Kazach nie uzyskał wizy do Stanów Zjednoczonych, w efekcie czego na miesiąc przed wydarzeniem, w ramach zastępstwa wyzwanie przyjął wspomniany wcześniej Martin. Urodzony w Saint Louis (Missouri, Stany Zjednoczone) pięściarz przegrał co prawda jednogłośną decyzją sędziów, co pozwoliło Andersonowi po raz pierwszy w karierze wygrać na punkty. Wcześniej “Real Big Baby” za każdym razem odprawiał swoich rywali przed czasem, choć w walce z Martinem miewał gorsze momenty, które skomentował w poniższy sposób.
– Wyjaśnię: nie byłem podłączony w tej walce. Cały czas się trzymałem. Gdy cofniecie się i spojrzycie, zablokowałem dwa, lub trzy uderzenia nawet po tym, gdy zostałem trafiony, po czym byłem całkowicie świadomy. Patrzenie na zegar odliczający czas oznaczało, że pozwoliłem mu się wystrzelać do końca rundy, co faktycznie zadziałało. Chodzi o to, aby być aktywny. Będę gotowy na to, że gdy nadejdą te wielkie walki, będę mógł być gotowy na sto procent. Największa lekcja odbyła się poza ringiem. Miałem wątpliwości co do tego jak ludzie na mnie patrzą, co tak naprawdę nie ma znaczenia. Jak widać, i jak mówiłem wcześniej, czy dzisiaj, zamierzam nadal robić to samo. Wszystkie te reakcje, które się z tym wiążą. Naprawdę, ludzie w ciebie wątpią, ale nie mają pojęcia o tym co dzieje się w ringu. – mówi Anderson w rozmowie z ESNews.
Amerykanin jest bez wątpienia bardzo rozsądnie prowadzony przez grupę Top Rank, jednakże chciałby on w niedługim czasie zmierzy się z czołowymi zawodnikami królewskiej dywizji. Pięściarz “wypatrzył” sobie między innymi Franka Sancheza (22-0-0), który w ostatnich paru latach zamiast podnosić sobie sportową poprzeczkę, znacznie ją obniża. Anderson jest również otwarty na konfrontację ze swoim rodakiem, Michaelem Hunterem (20-1-2), którego kariera w ostatnich latach niemalże dosłownie stanęła w miejscu.
– Może Frank Sanchez? Wiele osób często umieszcza jego nazwisko w moich komentarzach. Myślę, że to byłaby świetna walka. Pięściarz kontra pięściarz. NIezależnie od tego, czy ludzie chcą nazywać mnie pięściarzem, czy nie, ja wiem, że jestem pięściarzem i wiem, że potrafię boksować. Może Michael Hunter? – dodał Anderson.
Ciężko sobie jednak wyobrazić, aby w najbliższej przyszłości mogło dojść do konfrontacji Andersona z Sanchezem, lub Hunterem, a kością niezgody może być konflikt interesów. Anderson jest zawodnikiem grupy promotorskiej Top Rank, a Sanchez świadczy z kolei swoje usługi Alowi Haymonowi z Premier Boxing Champions. Na sprawę można byłoby popatrzeć przez nieco inny pryzmat, jeśli w stawce znalazłby się eliminator do walki o tytuł mistrza świata, na co w tym momencie z pewnością nie będzie nalegał promujący Andersona, Bob Arum.
Mimo, że Sanchez w ostatnim czasie toczy pojedynki z przeciętnymi pięściarzami, znajduje się on na bardzo wysokiej, trzeciej pozycji w rankingu organizacji WBO, a przed nim są jedynie Anthony Joshua (26-3-0), oraz Andy Ruiz (35-2-0). Ponadto Kubańczyk klasyfikowany jest w czubie zestawienia zarówno federacji WBC, jak IBF (w obu przypadkach na piątym miejscu), wobec czego można spodziewać się, iż będzie chciał niedługim czasem zyskać status obowiązkowego pretendeta do walki o tytuł mistrza świata, a na walce z Andersonem, który rośnie w siłę z walki na walkę, mógłby więcej stracić niż zyskać.
Anderson równie dobrze mógłby pójść w stronę mistrzowskiego pasa federacji WBA. Amerykanin znajduje się bowiem na siódmym miejscu w rankingu tejże organizacji, jednakże klasyfikowany jest także na bardzo wysoko notowanym piątym miejscu w zestawieniu WBO, znajdując się w posiadaniu pasa International, przy czym Sanchez dzierży tytuł NABO tej samej organizacji. Ewentualny pojedynek pomiędzy dwoma pięściarzami byłby bez wątpienia bardzo interesujący, jednakże ciężko powiedzieć czy na ten moment jest on możliwy do zrealizowania. Zakładając, że obaj zawodnicy, oraz ich promotorzy postawiliby wszystko na jedną kartę, wówczas zwycięzca takiego pojedynku byłby jednym z pierwszorzędnych rywali do walki o tytuł mistrza świata federacji WBO, w którego posiadaniu znajduje się obecnie Oleksandr Usyk (21-0-0).
Co do Michaela Huntera, jego pozycja w światowym boksie na ten moment nie istnieje. W swojej ostatniej walce, Amerykanin ledwo zremisował z przeciętnym Jerry’m Forrestem (26-6-2), a miało to miejsce blisko 22 miesiące temu. Hunter, który przez większość swojej zawodowej kariery omijany jest przez czołowych zawodników, na ten moment nie znajduje w rankingu żadnej z czterech organizacji.
Autor: Michal Adamczyk – redaktor naczelny. Kontakt: frontoffice@boxingzone.org